wiy

Dlaczego życie wydaje się ciężkie?

Zanim zakończyłem studia, napisałem pracę magisterską wystarczająco szybko, żeby mieć cały ostatni semestr wolny. Wykorzystałem to wyprowadzając się do Łodzi, gdzie dużo czytałem, grałem w bilard i bywałem w topowych łódzkich klubach, a mało myślałem o swojej przyszłości.

Kiedy wróciłem na obronę, zorientowałem się, że byłem wyjątkiem, bo wszyscy moi znajomi wyuczyli się w tym czasie zdania: „Muszę iść do pracy, żeby się utrzymać”. Jasne, też liczyłem się z taką możliwością, ale prawdę mówiąc widziałem też dla siebie kilka dużo atrakcyjniejszych opcji. Moi kumple myśleli inaczej. Ich zdaniem praca za 1 500 – 2 000 zł to najskuteczniejszy sposób zarabiania pieniędzy, prowadzenie działalności gospodarczej jest ryzykowne i skomplikowane, a w tym wieku nie wypada już mierzyć wysoko, tylko trzeba myśleć jak tu się „utrzymać”, być rozsądnym i na pewno nie zachowywać się tak jak ja.

Cóż, nie uważam żebym kiedykolwiek miał szczególnie łatwe życie. Były czasy, kiedy moi rodzice nie mieli za co nam kupić prezentów na gwiazdkę i dostaliśmy po jednej czekoladowej biedronce, podczas gdy wszyscy po świętach chwalili się nowymi swetrami, samochodzikami i klockami Lego. A mimo to, umiałem dać sobie radę i byłem świadomy tego, że szarość nie jest jedynym kolorem.

Kiedy zamykam oczy i myślę o słowie „świat”, to widzę słoneczne miejsce pełne kawiarni, butików i pięknych, uśmiechniętych kobiet z gołymi, opalonymi nogami.

Tamtego dnia, kiedy wróciłem na uczelnię, dotarło do mnie, że świat w powszechnym odczuciu wygląda całkiem inaczej. Jest to mroczne miejsce, w którym nic nie działa jak należy, politycy kłamią, pracę załatwia się po znajomości, dziewczyny są trudne do zdobycia, a dla już zdobytych seks i tak jest równie przyjemny, co dźwięk noża przejeżdżającego po szkle.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to fikcja. Świat nie jest zły. W każdej chwili, kiedy ty narzekasz, tysiące ludzi staje się milionerami, setki tysięcy znajduje fantastyczną i nie wymagającą nadmiaru czasu pracę, a miliony kobiet ma wielokrotne orgazmy. Po prostu jesteśmy zaprogramowani na to żeby narzekać i czuć się źle przez trzy czynniki:

1. Wszechobecność nieudaczników

Ludzie nie potrafią wygrywać. Były czasy, że słysząc jak w jakimś teleturnieju ktoś mówi: „Przyszedłem tu dla dobrej zabawy (i ewentualnej wygranej)”, to uważałem, że ci ludzie to zwykli kłamcy. Szybko jednak przekonałem się, że to nie jest kłamstwo. To szczerość.

Znałem kiedyś gościa, który chodził kilka godzin dziennie po centrach handlowych i podchodził do kobiet proponując im prosto z mostu seks. Zwykle nic z tego nie wychodziło, ale po kilku miesiącach, jedna dziewczyna przystanęła, spojrzała na niego i powiedziała krótko i całkowicie poważnie:

– Dobrze.

Wiecie, co on zaczął robić? Tak bardzo nie wierzył w to, że to jest możliwe, że z miejsca zaczął ją przekonywać, że ona wcale tego nie chce, a w akcie desperacji przyznał, że tylko przeprowadzał test i nie chciał się z nią przespać. Dostał z liścia. Nie za to, co powiedział, ale za to, że grał, chociaż nie zamierzał wygrać. Od tamtej pory już nie dziwi mnie, że ludzie kończą jako nieudacznicy, a ich opinie na temat świata są produktem strachu i porażek wymieszanych z nadzieją.

Wyjątki są nieliczne, jeśli nie bardzo nieliczne. Właściwie, to mało kto może pochwalić się chociaż jedną osobą z listy Forbesa posiadaną w bliskich znajomych, nie zna blisko prezesa żadnej giełdowej spółki ani nie ma pojęcia do kogo należą setki zabytkowych kamienic. Siłą rzeczy słuchamy więc rad pochodzących od facetów w dziurawych skarpetach, którzy kreują się na specjalistów od spraw finansów i od krytyków sportowych, którzy na swoim spasionym brzuchu mogą stawiać sobie kufel piwa. Słuchanie ich ma taki sam sens jak słuchanie moich opinii na temat hokeja, tajników uprawy orchidei czy układania tarota.

Jednak oni wszyscy wykazują zadziwiającą zbieżność poglądów, a im częściej słyszymy jakąś informację, tym bardziej wydaje się nam ona prawdopodobna. Nie zastanawiamy się czy jest prawdziwa – po prostu w nią wierzymy, nie poddając jej żadnej krytyce. Jeśli idąc na egzamin, wiemy, że dziesięć osób pod rząd oblało, to nie zastanawiamy się nad przyczynami, tylko wybieramy tą, która jest wspólna dla wszystkich i stwierdzamy: „Profesor jest groźny!” Jakoś nie interesuje nas, że sześciu studentów, którzy oblali, było wydziałowymi debilami, trzech miało napad strachu i nie potrafiło przypomnieć sobie nawet podstawowych zagadnień, a ostatni wszedł i od razu oznajmił, że chce dwa.

2. Gospodarka emocjonalna

Szczęście i gniew okazuje się w całkowicie różny sposób. Chętniej słuchamy o tym, co komuś nie wyszło, niż opowieści o sukcesach osób z naszego otoczenia. Niebezpiecznie jest się chwalić tym, co w naszym życiu dobre. Powiesz kumplom, że poznałeś cudowną dziewczynę, a oni zaczną wymyślać, że mogłaby być ładniejsza, mądrzejsza i w ogóle słyszeli, że to szmata. Pochwalisz się swoim nowym kabrioletem, to pokiwają głowami i stwierdzą: „Fajny, ale zimą to takim nie pojeździsz, a słyszałem że te dachy przy pierwszym lepszym deszczu przeciekają”. Dzięki takiej „życzliwości” szczęście rezerwuje się dla ścisłej grupy najbliższych, a gniewem dzielimy się jeśli nie z całym światem, to na pewno z trzykrotnie większą liczbą osób. Skutek jest taki, że nawet jeśli dookoła zdarza się znacznie więcej dobrych rzeczy niż złych, to i tak mamy trzykrotnie większe szanse usłyszeć o tym, co komuś nie wyszło, niż o tym, co się komuś udało. W ten sposób kończymy z przekonaniem, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej.

3. Miękkie wychowanie

Na całym świecie są tylko dwa modele wychowania: dzieci albo biegają samopas i uważa się je za tak nieszczęśliwe, że UNICEF musi zwołać kolejne zebranie i wypić hektolitry kawy pomiędzy korzystaniem z usług ekskluzywnych prostytutek albo rodzice opowiadają im o idealnym świecie, w którym szczeniaczki nie umierają, dobro zawsze wygrywa i nawet najgorsza maszkara zamienia się w księżniczkę. Rodzice zapewne kierują się ich dobrem i chcą, żeby tak długo jak mogą żyły w cieplutkim światku złudzeń, ale jest problem…

Ludzie z tego nie wyrastają. Ani trochę. Od dzieci różnią się tylko tym, że są trochę więksi, piją piwo i wstydzą się bawić zabawkami, chociaż wciąż piskliwy głos w ich głowach mówi: „Chcę swoje kredki z powrotem!”. Hollywoodzkie kinowe produkcje są filmowymi odpowiednikami bajek Disneya o oklepanych fabułach, intrygach i zasadach, a ich sukcesy świadczą o tym, że wciąż pragniemy wierzyć w baśniową krainę wyczarowaną przez rodziców. Dzięki temu na dużym ekranie zawsze jakiś namolny i tępy frajer w końcu zdobywa najpiękniejszą dziewczynę w mieście, bandyci masowo zapisują się do wolontariatów, a władzę obejmuje przywódca z ludu, którego nadrzędnym celem jest wyeliminowanie jakichkolwiek trosk.

Zdaję sobie sprawę z tego, jak zabawnie musi to brzmieć, ale przypomnijcie sobie, ile jest w waszym otoczeniu osób, które są przekonane, że są światy najcudowniejsze i tylko ten nasz jest do bani? Ile razy słyszeliście, że nie liczy się wygląd tylko wnętrze, a pieniądze też szczęścia nie dają? Albo jak często pogrążacie się w marzeniach, że umrze jakaś daleka ciotka i zostawi wam zamek w Walii, tytuł lorda i miejsce w radzie nadzorczej wielkiego banku? Ludzie tak bardzo chcą zobaczyć siebie w głównej roli filmowej szmiry, że nie chcą się pogodzić z tym, że świat działa według własnych zasad, które trzeba zaakceptować i nauczyć się z nich korzystać. Dla odmiany, wspaniale opanowali umiejętność mówienia bredni w rodzaju: „Rząd wreszcie powinien dać ludziom pracę!”. Może i powinien, ale co z tego? To tak jak z rasizmem. Może i wszyscy ludzie powinni kochać się bez względu na kolor skóry, ale dopóki sami nie zechcą tego robić, to równie dobrze możesz przestać strzępić język i iść pomalować stodołę.

Bezpieczne decyzje = głupie decyzje

(…) Ścigamy się, latamy i skaczemy ze spadochronami, bo to daje nam całą masę zabawy. Stawianie na szali swojego życia, pieniędzy czy reputacji jest z jednej strony straszne, ale kiedy się powiedzie sprawia, że czujemy się WSPANIALE! Tak jakbyśmy mogli zrobić wszystko! Jakbyśmy… czuli, że żyjemy!

Tymczasem od kilku, maksymalnie dziesięciu lat, wszyscy zaczęli przypominać roztrzęsionych hipochondryków opanowanych chęcią usunięcia pod groźbą publicznej chłosty dla najbardziej opornych wszystkiego, co niesie ze sobą jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

Całe moje dzieciństwo wszyscy jeździli rowerami i nie mieli na głowach kasków, chociaż zdarzało nam się zeskakiwać tymi rowerami z dachów. Mam podejrzenia, że gdyby jakiś dzieciak pojawił się tak ubrany, to z miejsca zostałby wyśmiany i uderzony w szczepionkę. A teraz? Stale widać ludzi w kaskach, którzy najwidoczniej liczą na to, że nigdy nie umrą. Pewnie istnieją jakieś zastraszające statystyki, w których rowerzyści umierają tysiącami, ale nie znam ani jednej osoby, której taki kask uratowałby życie.

To jednak nie koniec. Ostatnio widziałem w telewizji reklamy dozowników do mydła, które w celu ochrony dzieci przed bakteriami przenoszonymi przez kontakt z mydłem dotykanym przez inną osobę, mają wbudowaną fotokomórkę, dzięki której mydło ląduje na dłoniach bez dotykania! Cudownie! Pozostaje jeszcze zautomatyzować suszenie, otwieranie drzwi i koniecznie wszczepić dzieciom specjalny chip, który sprawi, że nie będą gryźć wszystkiego, co wpadnie im w ręce.

Fajnie, że chcemy dorastać i myśleć dojrzale, ale ja nie zamierzam tego robić. Osobiście umarłbym z nudów, gdybym miał tak żyć, a skoro i tak bym nie żył, to nic nie tracę robiąc coś naprawdę emocjonującego i niebezpiecznego. Cały czas zachowuję się jak gówniarz i bardzo to lubię. Ostatnio w parku bawiłem się z psem chodząc na czworakach i szczekając. Czy to wyglądało dziwnie? Z pewnością. Czy mi to przeszkadzało? Z pewnością nie. Robiłem głupsze rzeczy. Chodziłem po mieście z zarzuconym na siebie szalem boa, chociaż mogłem być z powodzeniem uważany za geja i dostać w łeb, skakałem na bungee, spotykałem się równolegle z kilkoma kobietami, a później, chociaż ściskało mnie w żołądku, każdej z osobna o tym powiedziałem, podczas egzaminów robiłem sobie żarty z profesorów, byłem szczery, kiedy rozsądniej było milczeć, jeździłem stopem, chociaż pewnie były szanse, że ktoś zerżnie mnie w dupę i zakopie w lesie, wszystkie swoje pieniądze ulokowałem z zyskiem w niebezpiecznym interesie, który wszyscy mi odradzali i do dnia dzisiejszego trzy razy otarłem się o śmierć. Całe życie ryzykowałem, ale też w każdej takiej chwili czułem adrenalinowego kopa, zastrzyk dopaminy i endorfiny walące mnie z siłą pociągu. I nie żałuję. Dla mnie wybór był zawsze prosty: Albo żyjesz szczęśliwie albo bezpiecznie. A że może to się źle skończyć? Przecież równie dobrze może się skończyć wspaniale!


Ten fragment to tylko wierzchołek góry lodowej. Książka jest najeżona praktycznymi, sprawdzonymi sposobami na kompleksowe poprawienie swojego życia. Jeśli do tej pory żadna tego typu książka ci nie pomogła, to tylko dlatego, że nie czytałeś właściwej.

„Piąty poziom” w wersji drukowanej możesz kupić za 47,00 zł klikając TUTAJ.